"Nie każdy bliski jest bliski, nie każdy daleki - daleki."
~Talmud
~Talmud
Otworzyłam
gwałtownie oczy i z przerażeniem oderwałam ciało od ziemi. Oddech miałam bardzo
głośny i szybki a serce waliło mi w piersi jak wściekłe. Trzymając głowę opartą
o dygocące dłonie próbowałam jak najszybciej się opanować powtarzając sobie, co
chwile w głowie “to tylko zły sen”. Moje głośne sapania obudziły śpiącego
rycerza, który patrzył teraz na mnie zdezorientowanym wzrokiem. Spojrzałam w
jego stronę i pierwszy raz zobaczyłam dokładnie jego oczy. Były cudownie złociste
jak najszczersze górskie złoto. Nie zrozumiałam dokładnie swojego zachwytu tym
zjawiskiem ani swoich uczuć, które gdzieś tam w środku zabuzowały
niebezpiecznie. Byłam równocześnie zaskoczona, ale także wściekła, że potrafią
mnie omotać tylko głupie oczy mężczyzny. Z trochę ciężkim sercem odwróciłam
wzrok, ale wiedziałam, że jeszcze nie raz rozmarzę się patrząc w ich głąb.
Siedziałam tak jeszcze przez chwile w głuchej ciszy wyobrażając sobie twarz
mężczyzny ze snu. Z każdym zamknięciem oczu widziałam tą postać, czarną jak
nocne niebo z oczami, które wnikały we mnie penetrując moje najskrytsze
lęki. Najpierw stała przede mną a po chwili czułam jej oddech na barkach. Co
jakiś czas przeszywały mnie dreszcze strachu. Przeczuwałam, że jeszcze długo nie
zrozumie tego, co zaszło.
- Kim jesteś? - Usłyszałam nagle cichy, dojrzały głos, który kompletnie
wyrwał mnie
z zamyślenia.
Odwróciłam
głowę w stronę rannego, który teraz z lekkim uśmiechem i wariackim błyskiem w
oku zachęcał mnie do podjęcia rozmowy.
- Nazywam się Vurige. A ciebie jak zwą? - Starałam się by mój głos był
trochę obojętny. Od pewnego czasu wolałam samotność, więc niezbyt cieszyła mnie
jego obecność a szczególnie z faktu mocniej bijącego serca.
- Jestem Andras - odpowiedział z uśmiechem. - Dziękuje za uratowanie mi
życia, gdyby nie ty już bym nie żył.
- Nie musisz dziękować, to był mój obowiązek cię uratować. Rany nie były
głębokie tak jak na początku myślałam. Myślisz, że jesteś gotowy do podróży?
- Myślę, że tak. Ból nie jest już tak silny jak wczorajszej nocy. Nadal mam
trudności
z poruszaniem się, ale dam radę - było w jego głosie coś ciepłego i
kojącego jak świeży miód. Uśmiechnęłam się lekko mimowolnie.
- Za niedługo wyruszamy. Ty wsiądziesz na konia. Jeden dzień drogi dzieli
nas od Rahen’u. Powinniśmy tam dotrzeć jutrzejszego południa. Tam ludzie się
tobą zaopiekują - oświadczając przy okazji, że na tym zakończy się nasza
znajomość wstałam z zimnej skały i dyskretnie się przeciągnęłam.
- Oh, a ja już miałam ziarenko nadziei, że potowarzyszysz mi aż do domu.
Cóż tak czy inaczej wszystko opowiem mojemu ojcu a on hojnie cię nagrodzi, czym
tylko będziesz chciała. - Kiedy mówił te słowa był podekscytowany a ja nabrałam
dystansu.
- Powiedz mi Andrasie, z jakiego rodu pochodzisz? - W sercu zbierała mi się
złość i wielki gniew nie wiedziałam jednak dlaczego.
- Cóż trochę dziwi mnie, że o mnie nie słyszałaś. Ale to nic nadzwyczajnego
skoro żyjesz na dzikich ostępach. Jestem Darenczykiem jedynym synem króla
Terona – jego zuchwały głos zabrzmiał w mojej głowie.
Z chwilą, gdy usłyszałam imię “Teron” wszystko we mnie pękło. Zacisnęłam
pięści najmocniej jak mogłam, aby nie dać nic po sobie poznać. Zaprezentowałam
tylko sztuczny uśmiech i podeszłam do Blood’iego. Delikatnie głaszcząc go po
pysku uświadomiłam sobie, że jestem teraz z wrogiem numer jeden na mojej liście
a po chwili dotarło do mnie również, że mu pomogłam. Wydawało mi się to trochę
głupie, bo tak naprawdę ten człowiek nie uprzykrzył mi życia ani nie zranił a
jednak czułam w tej chwili do niego odrazę. Płynęła w nim krew Terona podłej
żmii sępiącej na cudzych majątkach, rujnującej każde szczęście czy dobrobyt
nienależący do niego. Drżąco wypuściłam powietrze czyniąc w mej głowie pustkę
spokoju i harmonii.
- A ty skąd pochodzisz? - Jego ciekawość nie była niczym złym, ale mogła
być zła w skutkach.
Chcąc zmienić temat szybko zareagowałam.
- Jeśli dasz radę to wstań i wsiądź na konia czas ucieka a do wieczora
musimy odnaleźć nowe schronienie - podniosłam plecak i wygrzebałam z niego
zawiniątko, które rzuciłam Andrasowi. - Na pewno jesteś głodny - powiedziałam
tylko i zajęłam się dalszym organizowaniem.
Po kilku dłuższych chwilach byliśmy gotowi do podróży. Andras siedział na
koniu niestety nie udałoby się to bez mojej pomocy a ja szłam obok z wbitym
wzrokiem w horyzont nie mając zamiaru wydusić z siebie ani jednego słowa.
Niestety czasem nasze zamiary po prostu ulegają destrukcji.
- Nie odpowiedziałaś mi jeszcze na pytanie Vurige?
- Mówi się, że ciekawość zaprowadzi do Shairy[1] - odpowiedziałam
ironicznie jak to często miałam w nawyku szczególnie w stosunku do wścibskich
osób.
- Nie wierze w Shairę ani innych bogów, ale wierze w przodków, a ty na
pewno swoich masz. Nie ma się, co wstydzić - odparł łagodnie. Niestety mój brak
kultury wywołał złośliwy śmiech.
- Nie mam się, czego wstydzić Andras - powiedziałam cichym stłumionym
głosem.
- Wiec, dlaczego chcesz to przede mną ukryć? - Moja cierpliwość
niestety z dużą szybkością kończyła się aż w końcu pękła wylewając na zewnątrz
potok zbyt niekontrolowanych słów. Mój głos był szybki, głośny, ale opróżniał
moją duszę z bólu powodując, że stawałam się krucha jak płatek róży.
- Jestem dumna z tego, jakich mam przodków i jaka jest obecnie moja
rodzina. Ja jestem Vonikanką jedyną córką Groot Tiera byłego władcy trzech
miast – po tych słowach zamilkłam, zażółciłam kaptur opończy na głowę i
szybkimi krokami oddaliłam się od rycerza uniemożliwiając mu jakąkolwiek
reakcje.
Towarzysz, choć jechał na koniu trzymał ode mnie dość duży dystans. W pełni
to rozumiałam, ale w dziwny sposób było to dla mnie nie komfortowe. Z mijającym
czasem wiatr stawał się coraz bardziej zimny a ciało było już na skraju
wytrzymania. Od poranka nic nie zjadłam ani nie wypiłam a poprzedniego dnia
wcale nie było lepiej. Byłam wycieńczona, z trudnością stawiałam kroki a ciężki
śnieg tylko mi to utrudniał. Chętnie wskoczyłabym na konia i odpłynęła na jego
grzbiecie. Przez dłuższe zamyślenia potknęłam się, choć na drodze nie było
żadnej przeszkody, nogi odmawiały już coraz bardziej posłuszeństwa. Zacisnęłam
w rękach zimny śnieg próbując się w jakiś sposób pozbierać. Usłyszałam jak
Bloody zrywa się i biegnie mi na pomoc. A kiedy znalazł się już obok mnie
delikatnie trącił mnie kopytem a ja zaparłam się o jego łeb i wolno wstałam
czując ból w każdej części ciała.
- Wszystko w porządku przyjacielu - pogłaskałam go czule po chrapach a on
poprowadził moje ręce do małej sakiewki przy pasie. Po dłuższej chwili
zrozumiałam, o co chodzi. Zadziwił mnie fakt, że przed paroma chwilami
pomyślałam o tym samym. Bloody jeszcze nie ujawnił mi swoich mocy, które tkwiły
w każdym Galles, ale wiedziałam na pewno, że jest najbardziej inteligentny ze
wszystkich swoich braci.
Włożyłam rękę w sakiewkę i wyciągnęłam cienki skórzany pasek z zaczepionym
na nim białym, długim kłem. Podarował mi go Rats chwile przed moim zniknięciem,
dobrze wiedział
o moich planach a ten prezent miał mnie chronić, choć nie do końca wiedziałam, co to jest. Zarzuciłam go na szyję i trzymając w prawej dłoni kieł wypowiedziałam na głos formułkę, którą musiałam się nauczyć pod pilnym okiem brata.
o moich planach a ten prezent miał mnie chronić, choć nie do końca wiedziałam, co to jest. Zarzuciłam go na szyję i trzymając w prawej dłoni kieł wypowiedziałam na głos formułkę, którą musiałam się nauczyć pod pilnym okiem brata.
Gdy serce krwawi, ulecz je skowytem.
Gdy dusza płacze, ukój jej zmartwienia.
Potomku żywej ziemi i gwieździstego nieba
Niech prowadzi cię los byś wypełnił swoje przeznaczenie.
Przez chwilę nic nad zwyczajnego się nie działo i byłam prawie pewna, że to
nie zadziałało, ale kiedy tylko zrezygnowana przeszłam kawałek po skrzypiącym
śniegu usłyszałam nerwowy stukot kopyt i zaniepokojenie w słowach Andrasa.
Podniosłam, więc głowę i zobaczyłam białe futro
z jeszcze lekko czerwoną blizną na tylnej łapie. Ciemne oczy patrzyły prosto na mnie a ich głębia wywoływała ciarki na całym ciele. Biały wilkor znów stał przede mną tym razem nie wyglądał na wygłodzonego, był muskularny i większy niż myślałam. Wtedy zrozumiałam, że to on podążał ciągle za mną, lecz poruszał się zbyt szybko i cicho bym mogła go dostrzec i tak naprawdę ochraniał mnie a widząc skradającego się intruza do mojego schronienia zaatakował.
z jeszcze lekko czerwoną blizną na tylnej łapie. Ciemne oczy patrzyły prosto na mnie a ich głębia wywoływała ciarki na całym ciele. Biały wilkor znów stał przede mną tym razem nie wyglądał na wygłodzonego, był muskularny i większy niż myślałam. Wtedy zrozumiałam, że to on podążał ciągle za mną, lecz poruszał się zbyt szybko i cicho bym mogła go dostrzec i tak naprawdę ochraniał mnie a widząc skradającego się intruza do mojego schronienia zaatakował.
- Vurige… - Andras był zaniepokojony i nie do końca wierzył, że zwierz ma
dobre intencje.
- Ciii… - uspokoiłam go delikatnym głosem.
Bestia podeszła bliżej warcząc i odsłaniając kły, lecz ja stałam
nieruchomo, wyprostowana i pewna swojej dominacji. Skręcił swoje ciało
obchodząc mnie dookoła i bacznie obserwując. Odwrócił swój wzrok tylko na chwilę
patrząc w stronę Andrasa posyłając wrogie spojrzenie. Powracając wzrokiem znów
na mnie zatrzymał się i niespodziewanie pochylił łeb dziwnie skomląc, po czym
dotknął swoim mokrym nosem mej dłoni. Poczułam przy tym dziwne elektryzujące
doznanie, przeczuwałam, iż był to znak wiążący nasze losy w jedno.
Przemierzyłam palcami drogę do grzbietu zachwycając się delikatnością sierści.
Z lekkim wysiłkiem, przełożyłam nogę na drugą stronę i wtuliłam się w futro.
- Ruszajmy już. Proszę…- wyszeptałam.
Postanowiliśmy jednak dotrzeć do Rahen’u dzisiejszego wieczoru. Pognaliśmy,
więc zwierzęta w dziki pęd a ja z każdym mocniejszym powiewem wiatru traciłam
świadomość aż nadszedł czas wszech obecnej ciemności.
***
- Vurige ocknij się, jesteśmy już na miejscu - delikatny głos wybudził mnie ze
spokojnego snu.
Otworzyłam zaspane oczy wszędzie było ciemno, wiatr stał się zimniejszy i
bardziej porywisty niż uprzednio. Czułam między palcami miękką sierść wilkora,
ospale podniosłam swoje ciało i usiadłam prosto na zwierzęciu. Andras stał
oparty o konia wpatrując się we mnie dziwnym wzrokiem.
- Sileo musisz się gdzieś ukryć, nie mogę zabrać cię do wioski -
powiedziałam do bestii gładząc ją po pysku. Zwierz w odpowiedzi zawarczał, po
czym położył się abym łatwiej zsiadła. Kiedy tylko postawiłam stopy na śniegu
usłyszałam tylko głośny świst. Odwróciłam głowę, zobaczyłam tylko ciemność.
- Sileo? Co to za imię, moim zdaniem takiemu zwierzęciu nie powinno się
dawać imienia, wilkory są zdradliwe i tajemnicze - stojąc nadal w tym samym
miejscu wygłosił jakże mało ważną dla mnie opinię, co jego zdaniem było by
lepsze.
- Sileo w prasmoczym języku oznacza wojownika - odburknęłam niechętnie.
- Znasz smoczy język? Jestem pod wrażeniem cieka… - z niewiadomych przyczyn
niegrzecznie przerwałam dając wolność mojemu sfrustrowaniu.
- Twoje słowa były bezpodstawne, nigdy nie zajrzałeś takiemu zwierzęciu do
duszy, nie potrafiłbyś go nawet pokochać. Takim jak ty w głowie tylko romanse z
pięknymi kobietami a nie prawdziwa miłość. Czy ty wiesz, co to słowo oznacza?
Twoim zdaniem taka dzikuska jak ja ma o tym nawet mniejsze pojęcie przecież
spędziłam większość życia poza domem sama bez nikogo. Ale wiedz, że moje serce
nie raz zostało zranione i zdeptane okrutnie przez najbliższych, tych, których
kochałam - nie wiem, dlaczego o tym mówiłam, ale było już za późno cofnąć czas.
Jego wzrok pałał gniewem a ja opadłam znów z sił. - Przepraszam… - odwróciłam
się na pięcie i szybkim krokiem wyszłam z zarośli na dziedziniec małej wioski
alby poszukać schronienia.
Centralną częścią miasteczka była duża kamienna studnia, z której
korzystali wszyscy i ci biedni i ci bardziej zamożni. Budynki dookoła były
niskie, ale bardzo zadbane wybudowane z drewna. Skierowałam się na prawo w
kierunku domu Rava miejscowego kowala, który zawsze był mi w stanie pomóc.
Pomachałam, na towarzyszy, aby podążali za mną. Mrok uniemożliwiał zakres
mojego widzenia, ale znałam tu każdą ścieżkę na pamięć. Skręciłam jeszcze raz w
prawo aż doszłam do jedynego domu dysponującego kamiennymi schodkami. Zapukałam
lekko w drzwi i odczekałam chwilę. Bloody i Andras dołączyli do mnie oczekując
teraz pojawienie się kogoś w drzwiach.
W końcu drzwi się otworzyły, wyszedł z
nich rosły mężczyzna w średnim wieku z czarno siwą brodą i na pół łysą głową. W
ręku trzymał świece, którą przybliżył w moją stronę.
- Ah cóż za miła niespodzianka - odparł grubym podekscytowanym głosem. -
Nasza łowczyni wróciła i widzę, że twoje szeregi się powiększyły - odwrócił się
teraz w stronę rycerza posyłając mu szeroki uśmiech.
- Rav przecież nie bywam tu tak bardzo rzadko abyś uznawał to za coś
nadzwyczajnego - głos miałam roześmiany i wesoły. - Przyjacielu potrzebuje
twojej pomocy. Przebyliśmy długą drogę, nie mamy gdzie przenocować a na dodatek
mój towarzysz jest trochę pokiereszowany. Czy znalazłoby się u ciebie jakieś
miejsce? - Zapytałam słodkim głosem, który zawsze działał na tego mężczyznę
pozytywnie.
- Ależ oczywiście wejdźcie zaraz dam wam jakiegoś miejsca do
spania - dużą dłonią odchylił szerzej drzwi.
- A co z koniem? - Wtrącił się Andras.
- Puść go sam trafi - oparłam wchodząc do środka.
W pomieszczeniu nie było żadnych udziwnień. Kilka drewnianych szafek i
stołów, mała poręczna kuchnia, oddzielone granatową płachtą łoże gospodarza
oraz jedno średniej wielkości łoże stojące przy kominku.
- Niestety mam tylko jedno miejsce do spania, ktoś będzie musiał spać na
podłodze albo razem - odparł smutno Rav.
- To nie będzie żaden problem. Pomieścimy się w nim oboje - stwierdził
Andras decydując również bezczelnie za mnie.
- Co? Nie ma mowy - sprzeciwiłam się zaplatając ręce na piersi.
- Przykro mi młoda damo nie masz wyjścia, jeśli nie chcesz zamarznąć a nie
daleko ci do tego - wtrącił się Rav.
Reszta potoczyła się szybko. Gospodarz rozpalił mały ogień w kominku a ja
musiałam znieść bliską obecność ciała wroga. Wtuliłam się w ścianę najbardziej
jak mogłam stwarzając między nami strefę bezpieczeństwa. Nie byłam zadowolona z
zaistniałej sytuacji, ale co mogłam na to poradzić. Rozluźniłam ciało, które
przez cały czas miałam spięte, wzięłam głęboki oddech, naciągnęłam mocniej na
siebie koc, który dzieliłam z rycerzem i zamknęłam oczy z nadzieją, że sen
nadejdzie szybko.
[1] Shaira - Bóg śmierci, władca zaświatów i pocieszyciel strapionych dusz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz