czwartek, 29 stycznia 2015

Zapis I

Na początku przepraszam za pojedyncze literki na końcach linijek ale nie mogłam z tym nic zrobić a wiem, że może być to dla wielu niekomfortowe.
________________________________________________________________________

"Sen i śmierć to bracia bliźniacy"
~ Homer

Czułam zapach krwi niosący się przez rozległą białą puszczę. Lśniący puch miejscami był pokryty szkarłatną czerwienią, którą bardzo wyraźnie czułam. Co jakiś czas słyszałam ciche okrzyki i skomlenia. Moje łowieckie instynkty były bardzo pobudzone i wyostrzone. Zdeterminowana zatrzymałam się na chwilę i uklękłam przed ciemną plamą. Zamoczyłam w niej palce i posmakowałam. Była to czysta krew, krew niestety należąca do człowieka. Zręcznie wskoczyłam na grzbiet czarnego konia i skierowałam się na zachód za tropem. Odgłosy były coraz głośniejsze, ale nadal nie mogłam znaleźć ich źródła. W mojej głowie panował zamęt, słyszalne dźwięki raz cichły, raz wzbierały na sile tworząc na mnie warstwę irytacji. Zatrzymałam ogiera i wysiliłam swój słuch najbardziej jak mogłam. A wtedy nie usłyszałam nic, nawet jednego piśnięcia czy znaku, że jestem, choć trochę bliżej. Stawałam się coraz bardziej nerwowa i niecierpliwa. Jedna strona moich myśli mówiła „szukaj dalej”, natomiast druga „przesłyszałaś się”. Poczekałam jeszcze chwile, lecz nic się nie wydarzyło. Rozglądając się dookoła nie spostrzegłam plam krwi, żadnych poszlak. Wszystko rozpłynęło się w jednej chwili tak jakby ktoś wymówił magiczne “abrakadabra” i pstrykną palcami sprawiając, że wszystko znika. Z ogromną niechęcią spuściłam głowę w dół, w geście poddania i zawróciłam w stronę obozowiska. Męczył mnie głód i brak snu a na dodatek było mi zimno. Znajdowałam się teraz na północnej części wyspy gdzie zima trwała przez większość roku. Od najbliższego miasta Rahen dzieliło mnie jakieś dwa dni drogi konno a cztery dni pieszo w kierunku zachodu. Byłam już kilka razy w tym mieście ciesząc się jego radosną atmosferą i przyjaznymi mieszkańcami.  Nie wiem, dlaczego za każdym razem opuszczałam tych ludzi snując w pobliżu swoją samotniczą wędrówkę, nie wiem również, dlaczego przybyłam aż tu w tak odległe krainy od mojego kochanego domu, i dlaczego w tym kierunku poniosły mnie nogi. Nigdy nie wierzyłam w przeznaczenie, ale wiedziałam, że czuwają nade mną bogowie, którzy wiodą mnie do szczególnego miejsca sprawdzając moją siłę i odwagę.   
          Przeraźliwy chłód  kół mnie w twarz, moje ciało dygotało z zimna. Nie byłam przygotowana na takie warunki, które w ostatnich dniach gwałtownie się pogorszyły. Żyjąc w moim rodzinnym mieście Vonike przenigdy bym nie pomyślała, że mogłoby mi być tam aż tak zimno. Pognałam trochę szybciej konia, ruch na pewno go rozgrzeje a ja prędzej rozpalę ogień w palenisku. Zgarnęłam ciemne włosy z twarzy, które niesfornie kręciły się przez wilgoć. Wciąż byłam niespokojna a pozostała krew na palcach tylko mnie w tym utwierdzała. Wyobraźnia pracując na największych obrotach tworzyła w mojej głowie przeraźliwe obrazy. Równocześnie zastanawiałam się jak to możliwe, że wszystkie ślady znikły. Z zamyślenia wyrwał mnie szok, jaki doznałam, kiedy dotarłam do prowizorycznego schronienia. Wszędzie były ciemno-czerwone plany. Wokół ogniska, które nie paliło się już szaleńczo, lecz ledwo, co się tliło znalazłam kawałek błękitnego materiału. Teraz wiedziałam, że jestem bardzo blisko. Zerwałam koc ze śniegu i bez zastanowienia ruszyłam z odsieczą. Wpadłam w gąszcz drzew, w których trudno było mi się poruszać. Tętno miałam coraz szybsze, byłam bardzo podekscytowana. W momencie, gdy wyszłam z labiryntu gałęzi oniemiałam. Na przeciwko mnie w odległości jakiś 25 stóp leżał we własnej kałuży krwi człowiek, na którego gotowa była się już rzucić bestia. Krzyknęłam głośno, aby zwrócić na siebie uwagę. Był to ogromny biały wilkor, wyglądem przypominał pospolitego wilka, lecz był o wiele bardziej silniejszy, wytrzymalszy i inteligentniejszy, miał również mocniejszą i stabilniejszą budowę ciała. Popatrzył na mnie ciemnymi ślepiami groźnie warcząc, odsłaniając ogromne i zabójcze kły by dać mi do zrozumienia, że mam uciekać. Ja jednak zręcznym, ale nie gwałtownym ruchem sięgnęłam za plecy po łuk i strzałę. Napięłam ją na cięciwie i wycelowałam w zwierzę. Bestia rzuciła się na rannego człowieka, widać było, że dawno nie jadła skoro tak łatwo skusiła ją krew. Wstrzymałam oddech i puściłam strzałę. Grot wbił się w tylną łapę tak jak planowałam. Nie pragnęłam teraz jeszcze większego rozlewu krwi, chciałam tylko go spłoszyć nie zabić. Wilkor zaskomlał i w momencie zmienił kierunek biegu. Zatrzymał się przy łysej skale łapiąc strzałę w paszczę i wyrywając ją. Rozciął sobie przy tym kawałek skóry, która zaplamiła jego śnieżnobiałe futro.  Nie utrudniło mu to jednak błyskawicznego zniknięcia. Od wpatrywania się w wilkora wyrwały mnie ciche jęki. Szybko znalazłam się przy rannym. Był to mężczyzna na oko miał dwadzieścia parę lat, czarne włosy spadały mu falą aż do ramion, podkreślając jego urodę. Popatrzyłam na zbroję, aby dowiedzieć się, z jakiego jest rodu. Niestety herb był częściowo zdarty i bardzo zabrudzony, nie potrafiłam go rozszyfrować.
          - Tylko nie umieraj słyszysz, to nie jest jeszcze ten czas! – Mówiłam podniesionym tonem. Musiałam go uratować sumienie nie pozwoliłoby mi go zostawić na śmierć. W moim zniszczonym sercu nadal pozostało współczucie.
Musiałam go gdzieś przenieść w bardziej bezpieczne miejsce gdzie będzie mało drapieżników i kłopotów. Podłożyłam pod niego zabrany wcześniej koc, do którego przywiązałam linę przeplatając ją przez dwa otwory. Resztą zajął się Bloody.
Męcząca wędrówka u boku nieprzytomnego rycerza stawała się coraz bardziej wyczerpująca. Słońce już powoli zachodziło, kiedy znalazłam w miarę odpowiednie legowisko. Była to średniej wielkości wnęka w skale dobrze nadająca się na odpoczynek i pomoc mężczyźnie. Położyłam kilka kamieni w krąg tworząc palenisko i włożyłam kilkanaście gałązek, które zebrałam po drodze. Wznieciłam ogień dzięki krzemieniu, który był moją pamiątką z domu. Miał wyryte symbole trzech miast, które tworzyły Vonike. Były to koń symbolizujący Mahrdu miasto handlu, dobrobytu i serce narodzin Galles[1], miecz z kuźni Irnimis słynącego z najlepszych zbroi i oręża oraz pierścień miasta Degross założonego, jako pierwsze, uważane za kolebkę pojednania elfów, krasnoludów i ludzi. Vonike od tego czasu ogłosiło, że nigdy nie będzie podlegać królowi Dzikich Krain które zniewolił i utworzy swoje własne królestwo. Minęło już ponad tysiąc lat, ale krew, historia i tradycja przekazywane z pokolenia na pokolenie nie zgniotły wizji pierwszego władcy Oruka.
Ułożyłam ciało rannego blisko ogniska, delikatnymi ruchami zdejmowałam jego zbroje, która jednak uległa w starciu z mocnymi pazurami zwierza. Co jakiś czas mężczyzna otwierał oczy i patrzył na mnie chcąc coś powiedzieć, ale nie potrafił wydusić z siebie ani jednego słowa. Nie przejęłam się tym bardzo liczyło się dla mnie to aby ten człowiek przeżył. Odciągając płócienną koszule zobaczyłam kilka zadrapań w okolicy klatki piersiowej. Na szczęście rany nie okazały się głębokie i poważne jak myślałam na początku. Oderwałam kawałek materiału ze swojej koszuli, pomoczyłam go wodą z bukłaka i obmyłam cięcia. Z torby wyjęłam zapasową narzutę i owinęłam nią jego ciało, aby uchronić je przed mrozem nocy. Dołożyłam do ogniska kilka większych gałęzi. Czułam, że ta noc będzie ciężka a mój organizm bardzo się oziębi.
          Słońce zaszło już całkowicie pogrążając las w ciemności. Obserwowałam otaczającą mnie czerń trzymając w ręku miecz rycerza w razie jakiegoś ataku. Oparłam się o kamienną ścianę we wnęce, była bardzo chłodna, moje ciało przeszły dreszcze. Skuliłam się i patrząc na ogrzewający mnie ogień i rozmyślałam o mojej rodzinie. Już od wielu lat nie widziałam swojej matki i braci. Z tego, co usłyszałam przebywając w miastach mój ojciec, którego z całego serca nienawidziłam oddał tron Ratsowi. Rats był mi najbliższy sercu, razem się wychowywaliśmy i spędzaliśmy wiele czasu w swoim towarzystwie. Tęskniłam za jego błękitnymi, głębokimi oczami, w których nigdy nie zamarł blask szczęścia. Marzenia o ponownym spotkaniu mojego kochanego brata pomogły mi zasnąć, czułam jak wszystkie troski opuszczają mnie wraz z ciepłymi łzami.

***

Stałam w jednym miejscu przez dłuższy czas. Oczy ciągle skierowane były w jeden punkt znajdujący się dokładnie przede mną. Wydawało mi się coś w tym miejscu nie w porządku. Nie dobiegały z niego żadne odgłosy, nawet wiatr w jego pobliżu milkł. Miałam wrażenie, że nic tam nie żyje nawet choćby najmniejsze stworzenie. Widziałam umierającą puszczę ogarniętą ciemnością
i cierpieniem.    
Trzymając w ręce drewniany łuk ruszyłam w jej kierunku. Czułam dziwny zapach, nie był to typowy odór śmierci czy zgnilizny, było to zupełnie coś nowego, coś, czego nie mogłam rozpoznać. Rozglądając się dookoła spostrzegłam tylko wszechobecną pustkę niczego. Nie było żadnych zielonych krzewów ani zdrowego drzewa dającego cień. Były tylko same łyse gałęzie rozpościerające się na ponurym niebie. Las był objęty tajemniczą zarazą, to ona wnikała coraz głębiej niszcząc to niegdyś piękne miejsce po kawałku. Czułam a raczej miałam nadzieję, że z biegiem czasu, gdy wejdę dalej w tą dziwną przestrzeń napotkam coś „żywego”. Nagle poczułam smak krwi i tępy ból w prawej nodze. Obraz chciał rozmyć mi się przed oczami, lecz ja biorąc się w garść za wszelką cenę na to nie pozwoliłam. Otarłam usta dłonią, która zabarwiła się na czerwono. Pomyślałam, że to było tylko przypadkowe, że nawet nie spostrzegłam, kiedy z wargi zaczęła sączyć się krew. Ból w nodze ustąpił a ja po kilku głębokich wdechach wróciłam do dalszego marszu.    
Szłam długo przez cmentarzysko natury aż ujrzałam ten kojący serce widok. Zielona trawa, kwitnące kwiaty i olbrzymie rozłożyste drzewo, to były ostatnie pozostałości po tym dawnym świecie. Ten skrawek cudownej ziemi z każdej strony otoczony był ciemnością i tym dziwnym odorem. Patrzyłam i podziwiałam majestat ogromnego drzewa pokrytego białym cudownie pachnącym jakby świeżym miodem kwieciem. Z letargu wyrwał mnie hałas dobiegający z drugiej strony pnia. Najczujniej jak umiałam wycofałam się kilka kroków w tył i czekałam na intruza. Ujrzałam wyłaniająca się powoli wysoką postać. Oblany z góry na dół był czernią, tylko jego odsłonięte ręce miały kolor wypłowiałej skóry. Naciągnęłam strzałę na cięciwę i bez zawahania wypuściłam ją celnie w klatkę piersiową obcego. Grot wbił się głęboko, lecz postać bez trudu wyciągnęła ją ze swojego ciała. Z krtani wydarł się męski głos, było w nim coś zbyt ponętnego i przyciągającego.
          - Zadziorna – zaśmiał się tajemniczo i ruszył już o wiele szybciej w moją stronę.
Nie zauważyłam nawet, kiedy, ale mężczyzna znalazł się w jednym momencie za moimi plecami obejmując mnie w pasie jedną ręką. Agresywnie zaczęłam się wyrywać z objęć tego szaleńca, krzyczałam i szamotałam się niestety na marne. Jego uścisk był nie do pokonania. Zrezygnowana i zmęczona chwilowo odpuściłam.
          - Czego chcesz?! – Warknęłam, uderzając go mocno łokciem w brzuch. Tym razem go zabolało, ponieważ szybko odsunął brzuch i z gwizdem wypuścił powietrze.
          - Cóż za celność – pochwalił ironicznie. – Jedyne, czego pragnę to ciebie płomieniu mojego życia.
          - O czym ty do cholery bredzisz?? – W tym momencie wszystko wzięło górę przecież te słowa były tak absurdalne, że aż śmieszne.
Odwróciłam ciało w jego stronę i pierwszą rzeczą, jaką zauważyłam były oczy. Miały kolor lawendy, cudownego fioletu, który bardzo kochałam, bo kojarzył mi się z matką. Mężczyzna nie odpowiadał.
    - Kim ty jesteś? - Ton mojego głosu był teraz twardy i stanowczy. Wymazałam z oczu wszystkie uczucia, które mogłyby mnie w jakiś sposób zdradzić.
    - Nie wyobraziłem sobie tak naszego pierwszego spotkania, nawet nie brałem pod uwagę tego, że ty to wszystko zaczniesz - na jego twarzy pojawił się szelmowski uśmiech.
Przyglądając się uważnie dostrzegłam mocne rysy twarzy oraz kruczoczarne rozczochrane włosy zakrywane przez kaptur opończy. Nie wiem, dlaczego nie potrafiłam nic wykrztusić, tak jakby coś stanęło mi w gardle i nie przepuszczało żadnego słowa. Zaczęłam się znów szamotach, lecz mocne dłonie przytrzymały mnie skutecznie. Patrząc znów w jego oczy, które również wpatrywały się na mnie poczułam jak moje ciało powoli się rozgrzewa żeby po chwili stać się uciążliwym żarem. Łzy płynęły mi z oczy a ja w jednej chwili opadłam z sił, a uchwyt rąk popuścił, upadłam na kolana trzymając się za gardło. Krew szybko spływała mi z nosa, czułam jak z każdą chwilą byłam coraz słabsza.
Postać uklękła przede mną, popatrzyłam na jej twarz była smutna, w cudownie fioletowych oczach widziałam krwawiące serce i  ból który mu towarzyszy.
- Nigdy mnie nie szukaj poranna gwiazdo jeżeli nie chcesz cierpieć – jego głos był przerywany i pełen żalu. Pochylił się nade mną, objął mnie ramionami tym razem delikatnie i opiekuńczo i wyszeptał do ucha - tylko ciebie kocham Vurige...

Ostatnie słowa zaskoczyły mnie najbardziej zostawiając niezacieralny ślad na sercu a ostatnim obrazem, jaki zapamiętałam nie były już lawendowe oczy, lecz złotobrązowe, płonące i dzikie. A kiedy serce przestawało bić wtuliłam się zapominając o wszystkim.

________________________

[1] 
Galles – najcenniejszy i trudny dla zdobycia (szczególnie dla ludzi niemieszkających w murach Vonike) koń cechujący się zazwyczaj dużą wytrzymałością oraz inteligencją. Zwierzęta te kryją w sobie tajemnicze moce i niepoznane instynkty.