poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Zapis II

          "Nie każdy blis­ki jest blis­ki, nie każdy da­leki - daleki."
~Talmud

          Otworzyłam gwałtownie oczy i z przerażeniem oderwałam ciało od ziemi. Oddech miałam bardzo głośny i szybki a serce waliło mi w piersi jak wściekłe. Trzymając głowę opartą o dygocące dłonie próbowałam jak najszybciej się opanować powtarzając sobie, co chwile w głowie “to tylko zły sen”. Moje głośne sapania obudziły śpiącego rycerza, który patrzył teraz na mnie zdezorientowanym wzrokiem. Spojrzałam w jego stronę i pierwszy raz zobaczyłam dokładnie jego oczy. Były cudownie złociste jak najszczersze górskie złoto. Nie zrozumiałam dokładnie swojego zachwytu tym zjawiskiem ani swoich uczuć, które gdzieś tam w środku zabuzowały niebezpiecznie. Byłam równocześnie zaskoczona, ale także wściekła, że potrafią mnie omotać tylko głupie oczy mężczyzny. Z trochę ciężkim sercem odwróciłam wzrok, ale wiedziałam, że jeszcze nie raz rozmarzę się patrząc w ich głąb. Siedziałam tak jeszcze przez chwile w głuchej ciszy wyobrażając sobie twarz mężczyzny ze snu. Z każdym zamknięciem oczu widziałam tą postać, czarną jak nocne niebo z oczami, które wnikały we mnie penetrując moje najskrytsze lęki. Najpierw stała przede mną a po chwili czułam jej oddech na barkach. Co jakiś czas przeszywały mnie dreszcze strachu. Przeczuwałam, że jeszcze długo nie zrozumie tego, co zaszło.
- Kim jesteś? - Usłyszałam nagle cichy, dojrzały głos, który kompletnie wyrwał mnie
z zamyślenia.
Odwróciłam głowę w stronę rannego, który teraz z lekkim uśmiechem i wariackim błyskiem w oku zachęcał mnie do podjęcia rozmowy.
- Nazywam się Vurige. A ciebie jak zwą? - Starałam się by mój głos był trochę obojętny. Od pewnego czasu wolałam samotność, więc niezbyt cieszyła mnie jego obecność a szczególnie z faktu mocniej bijącego serca.
- Jestem Andras - odpowiedział z uśmiechem. - Dziękuje za uratowanie mi życia, gdyby nie ty już bym nie żył.
- Nie musisz dziękować, to był mój obowiązek cię uratować. Rany nie były głębokie tak jak na początku myślałam. Myślisz, że jesteś gotowy do podróży?
- Myślę, że tak. Ból nie jest już tak silny jak wczorajszej nocy. Nadal mam trudności
z poruszaniem się, ale dam radę - było w jego głosie coś ciepłego i kojącego jak świeży miód. Uśmiechnęłam się lekko mimowolnie.
- Za niedługo wyruszamy. Ty wsiądziesz na konia. Jeden dzień drogi dzieli nas od Rahen’u. Powinniśmy tam dotrzeć jutrzejszego południa. Tam ludzie się tobą zaopiekują - oświadczając przy okazji, że na tym zakończy się nasza znajomość wstałam z zimnej skały i dyskretnie się przeciągnęłam.    
- Oh, a ja już miałam ziarenko nadziei, że potowarzyszysz mi aż do domu. Cóż tak czy inaczej wszystko opowiem mojemu ojcu a on hojnie cię nagrodzi, czym tylko będziesz chciała. - Kiedy mówił te słowa był podekscytowany a ja nabrałam dystansu.
- Powiedz mi Andrasie, z jakiego rodu pochodzisz? - W sercu zbierała mi się złość i wielki gniew nie wiedziałam jednak dlaczego.
- Cóż trochę dziwi mnie, że o mnie nie słyszałaś. Ale to nic nadzwyczajnego skoro żyjesz na dzikich ostępach. Jestem Darenczykiem jedynym synem króla Terona – jego zuchwały głos zabrzmiał w mojej głowie.
Z chwilą, gdy usłyszałam imię “Teron” wszystko we mnie pękło. Zacisnęłam pięści najmocniej jak mogłam, aby nie dać nic po sobie poznać. Zaprezentowałam tylko sztuczny uśmiech i podeszłam do Blood’iego. Delikatnie głaszcząc go po pysku uświadomiłam sobie, że jestem teraz z wrogiem numer jeden na mojej liście a po chwili dotarło do mnie również, że mu pomogłam. Wydawało mi się to trochę głupie, bo tak naprawdę ten człowiek nie uprzykrzył mi życia ani nie zranił a jednak czułam w tej chwili do niego odrazę. Płynęła w nim krew Terona podłej żmii sępiącej na cudzych majątkach, rujnującej każde szczęście czy dobrobyt nienależący do niego. Drżąco wypuściłam powietrze czyniąc w mej głowie pustkę spokoju i harmonii.
- A ty skąd pochodzisz? - Jego ciekawość nie była niczym złym, ale mogła być zła w skutkach.
Chcąc zmienić temat szybko zareagowałam.
- Jeśli dasz radę to wstań i wsiądź na konia czas ucieka a do wieczora musimy odnaleźć nowe schronienie - podniosłam plecak i wygrzebałam z niego zawiniątko, które rzuciłam Andrasowi. - Na pewno jesteś głodny - powiedziałam tylko i zajęłam się dalszym organizowaniem.
Po kilku dłuższych chwilach byliśmy gotowi do podróży. Andras siedział na koniu niestety nie udałoby się to bez mojej pomocy a ja szłam obok z wbitym wzrokiem w horyzont nie mając zamiaru wydusić z siebie ani jednego słowa. Niestety czasem nasze zamiary po prostu ulegają destrukcji.
- Nie odpowiedziałaś mi jeszcze na pytanie Vurige?
- Mówi się, że ciekawość zaprowadzi do Shairy[1] - odpowiedziałam ironicznie jak to często miałam w nawyku szczególnie w stosunku do wścibskich osób.
- Nie wierze w Shairę ani innych bogów, ale wierze w przodków, a ty na pewno swoich masz. Nie ma się, co wstydzić - odparł łagodnie. Niestety mój brak kultury wywołał złośliwy śmiech.
- Nie mam się, czego wstydzić Andras - powiedziałam cichym stłumionym głosem.
- Wiec, dlaczego chcesz to przede mną  ukryć? - Moja cierpliwość niestety z dużą szybkością kończyła się aż w końcu pękła wylewając na zewnątrz potok zbyt niekontrolowanych słów. Mój głos był szybki, głośny, ale opróżniał moją duszę z bólu powodując, że stawałam się krucha jak płatek róży.
- Jestem dumna z tego, jakich mam przodków i jaka jest obecnie moja rodzina. Ja jestem Vonikanką jedyną córką Groot Tiera byłego władcy trzech miast – po tych słowach zamilkłam, zażółciłam kaptur opończy na głowę i szybkimi krokami oddaliłam się od rycerza uniemożliwiając mu jakąkolwiek reakcje.
Towarzysz, choć jechał na koniu trzymał ode mnie dość duży dystans. W pełni to rozumiałam, ale w dziwny sposób było to dla mnie nie komfortowe. Z mijającym czasem wiatr stawał się coraz bardziej zimny a ciało było już na skraju wytrzymania. Od poranka nic nie zjadłam ani nie wypiłam a poprzedniego dnia wcale nie było lepiej. Byłam wycieńczona, z trudnością stawiałam kroki a ciężki śnieg tylko mi to utrudniał. Chętnie wskoczyłabym na konia i odpłynęła na jego grzbiecie. Przez dłuższe zamyślenia potknęłam się, choć na drodze nie było żadnej przeszkody, nogi odmawiały już coraz bardziej posłuszeństwa. Zacisnęłam w rękach zimny śnieg próbując się w jakiś sposób pozbierać. Usłyszałam jak Bloody zrywa się i biegnie mi na pomoc. A kiedy znalazł się już obok mnie delikatnie trącił mnie kopytem a ja zaparłam się o jego łeb i wolno wstałam czując ból w każdej części ciała.
- Wszystko w porządku przyjacielu - pogłaskałam go czule po chrapach a on poprowadził moje ręce do małej sakiewki przy pasie. Po dłuższej chwili zrozumiałam, o co chodzi. Zadziwił mnie fakt, że przed paroma chwilami pomyślałam o tym samym. Bloody jeszcze nie ujawnił mi swoich mocy, które tkwiły w każdym Galles, ale wiedziałam na pewno, że jest najbardziej inteligentny ze wszystkich swoich braci.  
Włożyłam rękę w sakiewkę i wyciągnęłam cienki skórzany pasek z zaczepionym na nim białym, długim kłem. Podarował mi go Rats chwile przed moim zniknięciem, dobrze wiedział
o moich planach a ten prezent miał mnie chronić, choć nie do końca wiedziałam, co to jest. Zarzuciłam go na szyję  i trzymając w prawej dłoni kieł wypowiedziałam na głos formułkę, którą musiałam się nauczyć pod pilnym okiem brata.

Gdy serce krwawi, ulecz je skowytem.
Gdy dusza płacze, ukój jej zmartwienia.
Potomku żywej ziemi i gwieździstego nieba
Niech prowadzi cię los byś wypełnił swoje przeznaczenie.

Przez chwilę nic nad zwyczajnego się nie działo i byłam prawie pewna, że to nie zadziałało, ale kiedy tylko zrezygnowana przeszłam kawałek po skrzypiącym śniegu usłyszałam nerwowy stukot kopyt i zaniepokojenie w słowach Andrasa. Podniosłam, więc głowę i zobaczyłam białe futro
z jeszcze lekko czerwoną blizną na tylnej łapie. Ciemne oczy patrzyły prosto na mnie a ich głębia wywoływała ciarki na całym ciele. Biały wilkor znów stał przede mną tym razem nie wyglądał na wygłodzonego, był muskularny i większy niż myślałam. Wtedy zrozumiałam, że to on podążał ciągle za mną, lecz poruszał się zbyt szybko i cicho bym mogła go dostrzec i tak naprawdę ochraniał mnie a widząc skradającego się intruza do mojego schronienia zaatakował.
- Vurige… - Andras był zaniepokojony i nie do końca wierzył, że zwierz ma dobre intencje.
- Ciii… - uspokoiłam go delikatnym głosem.
Bestia podeszła bliżej warcząc i odsłaniając kły, lecz ja stałam nieruchomo, wyprostowana i pewna swojej dominacji.  Skręcił swoje ciało obchodząc mnie dookoła i bacznie obserwując. Odwrócił swój wzrok tylko na chwilę patrząc w stronę Andrasa posyłając wrogie spojrzenie. Powracając wzrokiem znów na mnie zatrzymał się i niespodziewanie pochylił łeb dziwnie skomląc, po czym dotknął swoim mokrym nosem mej dłoni. Poczułam przy tym dziwne elektryzujące doznanie, przeczuwałam, iż był to znak wiążący nasze losy w jedno. Przemierzyłam palcami drogę do grzbietu zachwycając się delikatnością sierści. Z lekkim wysiłkiem, przełożyłam nogę na drugą stronę i wtuliłam się w futro.
- Ruszajmy już. Proszę…- wyszeptałam.
Postanowiliśmy jednak dotrzeć do Rahen’u dzisiejszego wieczoru. Pognaliśmy, więc zwierzęta w dziki pęd a ja z każdym mocniejszym powiewem wiatru traciłam świadomość aż nadszedł czas wszech obecnej ciemności.  

***
          - Vurige ocknij się, jesteśmy już na miejscu - delikatny głos wybudził mnie ze spokojnego snu.
Otworzyłam zaspane oczy wszędzie było ciemno, wiatr stał się zimniejszy i bardziej porywisty niż uprzednio. Czułam między palcami miękką sierść wilkora, ospale podniosłam swoje ciało i usiadłam prosto na zwierzęciu. Andras stał oparty o konia wpatrując się we mnie dziwnym wzrokiem.
- Sileo musisz się gdzieś ukryć, nie mogę zabrać cię do wioski - powiedziałam do bestii gładząc ją po pysku. Zwierz w odpowiedzi zawarczał, po czym położył się abym łatwiej zsiadła. Kiedy tylko postawiłam stopy na śniegu usłyszałam tylko głośny świst. Odwróciłam głowę, zobaczyłam tylko ciemność.
- Sileo? Co to za imię, moim zdaniem takiemu zwierzęciu nie powinno się dawać imienia, wilkory są zdradliwe i tajemnicze - stojąc nadal w tym samym miejscu wygłosił jakże mało ważną dla mnie opinię, co jego zdaniem było by lepsze.
- Sileo w prasmoczym języku oznacza wojownika - odburknęłam niechętnie.
- Znasz smoczy język? Jestem pod wrażeniem cieka… - z niewiadomych przyczyn niegrzecznie przerwałam dając wolność mojemu sfrustrowaniu.
- Twoje słowa były bezpodstawne, nigdy nie zajrzałeś takiemu zwierzęciu do duszy, nie potrafiłbyś go nawet pokochać. Takim jak ty w głowie tylko romanse z pięknymi kobietami a nie prawdziwa miłość. Czy ty wiesz, co to słowo oznacza? Twoim zdaniem taka dzikuska jak ja ma o tym nawet mniejsze pojęcie przecież spędziłam większość życia poza domem sama bez nikogo. Ale wiedz, że moje serce nie raz zostało zranione i zdeptane okrutnie przez najbliższych, tych, których kochałam - nie wiem, dlaczego o tym mówiłam, ale było już za późno cofnąć czas. Jego wzrok pałał gniewem a ja opadłam znów z sił. - Przepraszam… - odwróciłam się na pięcie i szybkim krokiem wyszłam z zarośli na dziedziniec małej wioski alby poszukać schronienia.
Centralną częścią miasteczka była duża kamienna studnia, z której korzystali wszyscy i ci biedni i ci bardziej zamożni. Budynki dookoła były niskie, ale bardzo zadbane wybudowane z drewna. Skierowałam się na prawo w kierunku domu Rava miejscowego kowala, który zawsze był mi w stanie pomóc. Pomachałam, na towarzyszy, aby podążali za mną. Mrok uniemożliwiał zakres mojego widzenia, ale znałam tu każdą ścieżkę na pamięć. Skręciłam jeszcze raz w prawo aż doszłam do jedynego domu dysponującego kamiennymi schodkami. Zapukałam lekko w drzwi i odczekałam chwilę. Bloody i Andras dołączyli do mnie oczekując teraz pojawienie się kogoś w drzwiach.
W końcu drzwi się otworzyły, wyszedł z nich rosły mężczyzna w średnim wieku z czarno siwą brodą i na pół łysą głową. W ręku trzymał świece, którą przybliżył w moją stronę.
- Ah cóż za miła niespodzianka - odparł grubym podekscytowanym głosem. - Nasza łowczyni wróciła i widzę, że twoje szeregi się powiększyły - odwrócił się teraz w stronę rycerza posyłając mu szeroki uśmiech.
- Rav przecież nie bywam tu tak bardzo rzadko abyś uznawał to za coś nadzwyczajnego - głos miałam roześmiany i wesoły. - Przyjacielu potrzebuje twojej pomocy. Przebyliśmy długą drogę, nie mamy gdzie przenocować a na dodatek mój towarzysz jest trochę pokiereszowany. Czy znalazłoby się u ciebie jakieś miejsce? - Zapytałam słodkim głosem, który zawsze działał na tego mężczyznę pozytywnie.
- Ależ oczywiście wejdźcie zaraz dam wam jakiegoś miejsca do spania - dużą dłonią odchylił szerzej drzwi.
- A co z koniem? - Wtrącił się Andras.
- Puść go sam trafi - oparłam wchodząc do środka.
W pomieszczeniu nie było żadnych udziwnień. Kilka drewnianych szafek i stołów, mała poręczna kuchnia, oddzielone granatową płachtą łoże gospodarza oraz jedno średniej wielkości łoże stojące przy kominku.
- Niestety mam tylko jedno miejsce do spania, ktoś będzie musiał spać na podłodze albo razem - odparł smutno Rav.
- To nie będzie żaden problem. Pomieścimy się w nim oboje - stwierdził Andras decydując również bezczelnie za mnie.  
- Co? Nie ma mowy - sprzeciwiłam się zaplatając ręce na piersi.
- Przykro mi młoda damo nie masz wyjścia, jeśli nie chcesz zamarznąć a nie daleko ci do tego - wtrącił się Rav.
Reszta potoczyła się szybko. Gospodarz rozpalił mały ogień w kominku a ja musiałam znieść bliską obecność ciała wroga. Wtuliłam się w ścianę najbardziej jak mogłam stwarzając między nami strefę bezpieczeństwa. Nie byłam zadowolona z zaistniałej sytuacji, ale co mogłam na to poradzić. Rozluźniłam ciało, które przez cały czas miałam spięte, wzięłam głęboki oddech, naciągnęłam mocniej na siebie koc, który dzieliłam z rycerzem i zamknęłam oczy z nadzieją, że sen nadejdzie szybko.

________________________
[1] Shaira - Bóg śmierci, władca zaświatów i pocieszyciel strapionych dusz.